Gimnazjum i Liceum im. Jana Pawła II Sióstr Prezentek
Pierwsza szkoła katolicka w Rzeszowie

Polsko-włoska wymiana młodzieży
Wizyta Włochów w Rzeszowie

2-8 kwietnia 2016 r.
 

Mam wrażenie, że dopiero co wróciliśmy
z Włoch, z pierwszej części naszej przygody, która miała miejsce
w październiku. Wówczas także miałam przyjemność opisywania dla Was jednego tygodnia dwóch różnych światów.

Czas płynie zdumiewająco nieustępliwie i nieprzerwanie – tak oto
w chwili pisania tego artykułu nasi Włoscy przyjaciele dotarli już do domów, a wspólnie przeżyte chwile trwają jedynie w naszych sercach.

Wróćmy jednak do początku rewizyty, która została zorganizowana przez Panią Annę Osiak oraz włoskiego nauczyciela Mauro Sturaro. Spadkobiercy Rzymian, gdyż takie określenie padło z ust jednej
z Włoszek, przybyli do Rzeszowa w sobotę 2 kwietnia, po godzinie 18. Gdy ujrzeliśmy ich autokar, w jednej chwili wybiegliśmy ze szkoły – wtedy rozpoczęły się radosne, często czułe, wzruszające powitania po półrocznej rozłące. Wnieśliśmy ich bagaże, pozwoliliśmy odrobinę odetchnąć przy słodkim poczęstunku, po czym zaprosiliśmy na oficjalne powitanie, poprowadzone w auli przez Siostrę Dyrektor Annę Telus.  Godziny wieczorne mieliśmy pozostawione do naszej dyspozycji – część postanowiła spędzić je w domowym zaciszu, inna grupa zaś wybrała wspólne świętowanie osiemnastych urodzin jednej z uczennic naszej szkoły, gdzie spotkali się zarówno Polacy, jak i Włosi. Nie bez powodu powszechnie znane jest powiedzenie przez żołądek do serca.

Niedzielę nazwaliśmy dniem w rodzinach. Każdy z nas miał wybór, jak chce spędzić ten czas. Zdecydowana większość przed południem wybrała słoneczny Łańcut, gdzie raczyliśmy naszych Włochów (i siebie, przy okazji) czymś dla ducha – audioguidem w języku angielskim – oraz czymś dla ciała – spacerem po pięknych ogrodach. Popołudnie spędzaliśmy w bardzo zróżnicowany sposób – niektórzy skusili się na partyjkę kręgli lub bilardu, inni smażyli kiełbaski nad ogniskiem bądź podziwiali pokazy garncarstwa. Pewne jest jedno – cały ten czas doskonaliliśmy się w językach obcych: większość komunikując się przy pomocy angielskiego, niektórzy szlifując włoski.


W poniedziałek w dwóch grupach pojechaliśmy na własne oczy zobaczyć obozy zagłady Auschwitz-Birkenau. Zgroza? Niedowierzanie? Myślę, że te słowa najtrafniej oddają atmosferę ciszy, w jakiej podążaliśmy za panią przewodnik, słuchając opisów coraz to okrutniejszych czynów, do jakich człowiek jest zdolny wobec drugiej osoby. Włosy zamordowanych, odebrane im buty… Te wszystkie przedmioty zdecydowanie poruszyły nie tylko nas, Polaków, przyzwyczajonych do wzmianek o II Wojnie Światowej, lecz przede wszystkim Włochów, którym wcześniej Oświęcim mógł wydawać się jedynie odległą pieśnią żałobną historii.
Nie był to jednak dzień depresyjny. Jeden z Włochów kończył wówczas osiemnaście lat, więc liczną grupą świętowaliśmy razem z nim. Jego polska koleżanka wraz z przyjaciółmi dołożyli wszelkich starań, by ten wieczór uczynić niezapomnianym. Nie mogło zabraknąć największych dostępnych rozmiarów pizzy (tak, Włosi nawet w Polsce najchętniej jedzą pizzę) oraz tortu i Sto lat w dwóch językach.


Wtorek rozpoczęliśmy od zabawnej lekcji łamańców językowych. Nasi znajomi z południa nigdy nie nudzą się próbami poprawnego wypowiedzenia polskiego słówka, a co tu dopiero mówić o najdoskonalszych łamańcach językowych. W ramach przygotowania do dnia następnego, Polacy przygotowali anglojęzyczną prezentację o Krakowie, która w pigułce podawała wszystkie najistotniejsze informacje dotyczące byłej stolicy Polski. Następnym punktem programu był wyjazd do Krasiczyna, zawierający zarówno spacer po parku, jak i zwiedzanie samego zamku – który, nota bene, przypadł do włoskiego gustu! Polacy czekający na odbiór swoich gości, a także grupa uczniów towarzysząca im podczas wycieczki mieli okazję zasmakować słynnej włoskiej punktualności, gdy godzina zbiórki może się opóźnić nie o kilkanaście minut, a o kilka godzin
J
I wiecie co? Włosi bynajmniej nie byli tym zaskoczeni.

Po powrocie do Rzeszowie zaprosiliśmy naszych gości do zwiedzania trasy podziemnej, po czym wspólnie zagraliśmy w grę terenową, pieczołowicie przygotowaną przez Polaków z dwoma maturzystkami na czele.

 Dzierżąc w dłoniach mapy, Włosi odbyli emocjonującą podróż po tajemniczych zakątkach stolicy innowacji, szukając oznaczonych na niej punktów, w których przygotowaliśmy dla nich rozmaite zadania.

Improwizowana choreografia do polskich piosenek? Quiz znajomości Rzeszowa, który ukończyli z lepszym wynikiem niż zrobiłby to niejeden mieszkaniec naszego miasta?
To zaledwie namiastka tego,
z czym musieli się zmierzyć.

W środę Włosi najpierw zachwycili się kopalnią soli w Wieliczce, po czym udaliśmy się wszyscy do Krakowa, który z kretesem wygrał z wszystkimi innymi atrakcjami. Budownictwo, chociaż im obce, natychmiast zdobyło ich serca. 

Z przyjemnością poświęcili czas wolny na spacer po zakamarkach miasta, zwracając szczególną uwagę na Rynek Główny i znajdujący się na nim Kościół Mariacki. Wielu Włochów od tego  momentu powtarzało, że kocha Polskę i na pewno jeszcze tu wróci.

 Czwartek – w teorii przedostatni, choć w praktyce ostatni wspólny dzień. Jak już wspominałam, nieubłagany czas nie zatrzymuje się nawet na chwilę.

   Rano zaprosiliśmy Włochów na jedną lekcję, w moim przypadku była to matematyka. Następnie wszyscy Włosi z grupą Polaków pojechali do Zamościa (na niedobór zamków nie mogli narzekać), gdzie plan poza zwiedzaniem miasta oferował degustację specjałów

 kuchni biłgorajskiej (warto wspomnieć, że Włosi uważają, że Polacy jedzą niezwykle dużo i mają smaczną kuchnię – przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli).

Wieczorem zorganizowaliśmy imprezę pożegnalną. Nie zabrakło na niej jedzenia, dobrej muzyki, za to dziwnym trafem cierpieliśmy na deficyt czasu do rozmów. Godzina mijała za godziną, przybliżając nas do nieuchronnej pory rozstania. Staraliśmy się jednak o tym nie myśleć i spędziliśmy razem kolejne, niezapomniane chwile.

            Piątkowy poranek upłynął pod znakiem ostatnich rozmów, gestów, podsumowań. Włosi, gdy do nas przyjechali, wręczyli nam upominki. Odwdzięczyliśmy się tym samym. Po śniadaniu nasze rodziny żegnały się z gośćmi, którzy przecież dopiero co do nas przybyli. My, uczniowie, mieliśmy jeszcze kilka dodatkowych chwil, gdyż w szkole Siostra Dyrektor pożegnała Włochów swoim słowem. Zrobiliśmy ostatnie wspólne zdjęcia.

Po kilku minutach machaliśmy do swoich przyjaciół, siedzących już w busie. Ja czułam dziwny spokój – przed rozstaniem usłyszałam, że prawdopodobnie zobaczymy się w lecie J

                          Sandra Posłuszny